23:33

Lizbona - w jeden dzień!


Mieliśmy tylko jeden dzień, by zobaczyć Lizbonę, ale za to wielką przewagę, w postaci kumpla na miejscu...
Rodowitego tubylca, który co prawda nie mógł nas oprowadzić, ale napisał bardzo długiego maila z zarysem trasy, którą on by przeszedł, gdyby miał tylko jeden dzień na zwiedzanie Lizbony. 

Co prawda okazało się, że Portugalczycy nie doceniają naszych możliwości, bo trasę wyznaczoną przez Jose przeszliśmy do końca już o godzinie 15ej :) Później zdążyliśmy jeszcze zjeść obiad wybierając dania od czterdziestu szefów kuchni, zjechać po stromym zboczu w "krzywym" tramwaju, przebić się przez pół miasta, by zobaczyć Torre di Belem, zaręczyć się(!), zobaczyć pokaz świetlny na ruinach katedry i zakończyć dzień w barze na dachu z nieziemskim widokiem. Polak potrafi :)



Wtrącę tu jeszcze, że lotnisko w Lizbonie znajduje się praktycznie w centrum miasta, więc możecie do centrum przyjechać metrem i od razu zaczynać zwiedzanie :)

fot. Pomnik przyrody w dzielnicy Alfama.

Początek trasy od naszego kolegi Jose wyznacza pierwszy miradouro - czyli w wolnym tłumaczeniu punkt widokowy. Nie jest to jednak do końca tak, jak sobie wyobrażamy. U nas byłaby to np. wieża lub jakiś inny pionowy element krajobrazu. Lizbona cała jest pionowa, więc jej punkty widokowe, to po prostu piękne przystanki na trasie, gdzieś miedzy wyżej położonymi uliczkami. Możesz wspinać się do góry alejkami i po drodze zaliczyć kilka miradouros z zupełnie innym widokiem. Raz morze, raz domki, raz zieleń, na końcu wielka panorama...  Nie martwcie się, będzie mapka :)

1. Miradouro Da Nossa Senhora Do Monte

 fot. Widok z Miradouro Da Nossa Senhora Do Monte.
 fot. Punkt widokowy Miradouro Da Nossa Senhora Do Monte.

Jesteśmy na małym placyku ukrytym w cieniu wiekowych drzew, których konary rozlały im się do niebotycznych rozmiarów. Mamy stąd widok na zamek św. Jerzego i całą zabytkową część miasta. Można odpocząć w cieniu i przy odrobinie szczęścia posłuchać muzyki na żywo. Tutaj zaczęliśmy nasze zwiedzanie, jako, że w tej okolicy mieliśmy hotel, ale o nim nie wspomnę, bo szczerze go nie polecam :)

- Kliknij tutaj, by zobaczyć punkt 1 na mapie

 fot. Widoczki zastane na trasie.
fot. Widoczki zastane na trasie.

2. Mozaikowy Mural


Do kolejnego miradouro będziemy szli przez następną zabytkową dzielnicę Lizbony - dzielnicę Graca. Po drodze warto zatrzymać się przy mozaikowym muralu przedstawiającym słynną śpiewaczkę fado Amálię Rodrigues. Sorry, nie zrobiłam zdjęcia, nie jest szczególnie piękny, ale jest po drodze.

- Kliknij tutaj, by zobaczyć punkt 2 na mapie

fot. Widoczki zastane na trasie.
fot. Murale zastane na trasie.


3. Miradouro das Portos do Sol


fot. Widoczki z kafejki przy Portos do Sol.

Niewiele dalej, a zupełnie inny klimat. Teraz znajdujemy się na placu z kawiarniami, widokiem na czerwone dachy domków, wielkie statki w tle, a na pierwszym planie... samotna wielka palma. Kupcie sobie kawkę z mlekiem (tutaj nazywa się to Galao) i przyjrzyjcie się jej przez dłuższą chwilę, a zobaczycie, że jest ona domem jakiejś ptasiej rodzinki :)

4. Miradouro de Santa Luzia

fot. Miradouro de Santa Luiza - górny taras
fot. Miradouro de Santa Luiza - górny taras

Ta znajduje się w dzielnicy Alfama, wśród uliczek, zabytkowych kamieniczek i urokliwych knajpek. Alfama to taka widokówka przedstawiająca to, jak amerykanie wyobrażają sobie Europę :) Dla nas to w sumie nie było nic wielkiego, ale jeśli chcecie wiedzieć, jak bardzo można się nią zachwycać zobaczcie filmik tego pana :) 
fot. Uliczki Alfamy.

Samo miraduro jest jednak zdecydowanie warte spaceru. Ma dwa poziomy, na jednym jest brodzik, gdzie można trochę ochłodzić stópki i... nie tylko stópki :) Wyżej jest taras widokowy, piękna ściana z malowidłem wykonanym na tradycyjnej portugalskiej ceramice i kaskady różowych kwiatów :)

Kliknij tutaj, by zobaczyć punkt 4 na mapie

fot. Miradouro de Santa Luiza - dolny taras.
fot. Miradouro de Santa Luiza - dolny taras.
fot. Miradouro de Santa Luiza - dolny taras - chłodzimy winko :)

5. Praça do Comércio

fot. Plac komercji o zachodzie słońca.

Jest to wielki reprezentacyjny plac z typowym pomnikiem konnym na środku. Obok konia jest i słoń, ale nie czyni to jeszcze z tego miejsca czegoś szczególnie wartego do zobaczenia, gdyby nie to, że plac... schodzi prosto do morza. Tego w żadnym europejskim mieście jeszcze nie widziałam. Siedzisz sobie na dostojnym placu i moczysz nogi w słonej wodzie :) 
fot. Zejście prosto do wody.

Po drugiej stronie placu stoi dostojny łuk triumfalny, przez który przejdziemy na deptak o nazwie Rua Augusta. Możecie tu zaopatrzyć się we wszelkie Gucci na jakie macie ochotę (jeśli was stać, mnie nie bardzo :) i zjeść obiad, w którejś z restauracji. Jeśli zatrzymacie się tutaj na jedzonko znajdźcie miejsce z widokiem na łuk triumfalny. 
fot. Ulica Rua Augusta. Popatrz przez łuk triumfalny. Nie, to nie budynek.

Nie dlatego, że jest taki piękny, ale dlatego, że prędzej czy później czeka was lekki szok... gdy niespodziewanie całe wnętrze łuku zapełni się przepływającą białą ścianą. Wielkie statki, tzw. cruiseshipy przepływają tak blisko Praça do Comércio, że patrząc z perspektywy osoby siedzącej na deptaku morze nagle znika i jedyne co widzisz we wnętrzu łuku, to przesuwające się rzędy okrągłych okienek. Lekko przerażające. Nie chciałabym być na Rua Augusta jak wszyscy ci ludzie na raz opuszczą statek...

6. Winda Santa Justa 

fot. Winda Santa Justa - widok z dołu i baru Topo Chiado.

Jest piękna i warto na nią popatrzeć najlepiej z dołu, gdy będziecie ją mijać i z góry z miejsca, o którym opowiem później. Odpuściliśmy sobie obserwację od wnętrza, jako, że długość kolejki zdecydowanie nie ułatwia zwiedzenia Lizbony w jeden dzień :) Neogotycka, 45-metrowa metalowa konstrukcja jest jedynym z tych nietypowych zabytków miasta. Rzeczywiście jest to winda, która łączy niżej położoną dzielnicę z dzielnicą na wzgórzu i korzystają z niej nie tylko turyści, ale i mieszkańcy. Każdego roku przewozi ona kilkaset tysięcy osób. Czy jest potrzebna? Nie :) Wzniesienie wcale nie jest duże, można się na nie wspiąć w pięć minut. Niepełnosprawnym też nie pomoże, bo o ile dobrze widziałam, to na dole są schodki. Ale jest piękna, więc dobrze, że jest :) Została zaprojektowana przez Raoula Mesnier de Ponsard, który to był uczniem słynnego Gustawa Eiffla, stąd podobny styl obu konstrukcji.

7. Funicular da Bica

fot. Tramwaj - nie taki żółty jak na pocztówkach :)

Nie poczułabym, że zwiedziłam Lizbonę jeśli nie przejechałabym się żółtym tramwajkiem. Wybraliśmy Funicular da Bica ponieważ porusza się po zboczu wzgórza, jak kolejka górska. Do tego znajdował się też idealnie między kolejnymi punktami naszej wycieczki. Przejażdżka z góry na dół trwała tylko chwilkę, ale była bardzo klimatyczna. 
fot. Funicular da Bica i nasza koleżanka Kasia.

Bilet kasuje się dopiero po wyjściu z tramwaju. Polecam poczytać o tym jak działają bilety w Lizbonie zanim się tutaj wybierzecie. System mocno różni się od wrocławskiego i wymaga zakupu papierowej karty, którą doładowujemy w automatach, po czym kasujemy bilety przeciągając kartę nad czytnikiem. Ten sam system obowiązuje w nowych i retro tramwajach, metrze i pociągu do Sintry.

8. Time Out Market 

fot. Wielki stół, miejsce dla wszystkich.

Wyobraźcie sobie naszą wrocławską halę targową, gdzie na stoiskach zamiast warzyw możecie kupić dania najlepszych szefów kuchni i zjeść je na miejscu przy wielkim drewnianym stole. Tym właśnie jest Time Out Market. Jeśli jesteś marudny i boisz się, że jedzenie nie będzie ci smakować, tym bardziej się tutaj wybierz. Wiele stoisk prezentuje swoja dania na małych wystawkach, co pozwoli ci dokładnie przyjrzeć się daniu, które chcesz zamówić. 
fot. Pyszne jedzenie, to zielone też.

Ja zaryzykowałam i w ciemno zamówiłam tatar i... mimo, że przyjrzałam się bardzo dokładnie mojemu daniu, poczęstowałam nim przyjaciół i przedyskutowałam z nimi skład... nadal nie wiem co właściwie jadłam poza tatarem. Jedno wiem na pewno - było pyszne. I zielone.

9. Torre de Belém

fot. Po prostu piękna!

Ok, to jest moment by popatrzeć na zegarek i zdecydować czy odbyć dziś podróż do Belem czy zrezygnować. Jeśli tak jak my zwiedzacie Lizbonę w jeden dzień, to wiedzcie, że musicie mieć na to minimum dwie godziny, a i tak zobaczycie wszystko w większości tylko z zewnątrz. Jeśli macie dwa dni, to lepiej zostawcie to na drugi dzień. My nie mieliśmy, więc po obiadku w Time Out Market poszliśmy na najbliższy przystanek i wsiedliśmy do tramwaju 15E (niestety to jeden z tych nowoczesnych). Trasa do dzielnicy Belem jest długa, więc uda wam się trochę odpocząć po drodze jeśli tylko znajdziecie sobie miejsce siedzące. Po drodze zobaczycie lizbońskie nabrzeże i przejedziecie pod mostem 25 kwietnia. Nawet taki zwykły przejazd pod spodem robi wrażenie. Ta konstrukcja jest horrendalnie wielka :) Wysiadacie dwa przystanki za klasztorem Hieronimitów. Na pewno go nie przegapicie :) Stąd pokierujcie się prosto na Torre de Belém. Wieża wykonana w stylu manuelińskim była kiedyś symbolem potęgi morskiej Portugalii, a dziś stanowi najbardziej widokówkowy element miasta, a na żywo wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Można usiąść w zielonym parku, na plaży lub na murze i podziwiać ją z każdej strony. Spora ilość foodtraków upewni się, że będziecie mieli co zrobić z rękami, gdy tak sobie będzie stać i patrzeć. Można też wejść do środka wieży. Kolejka wcale nie była długa, ale nie weszliśmy, bo jakoś tak głupio z lodami :)

10. Pomnik odkrywców 

fot. Pomnik odkrywców widok z punktu widokowego.

To teraz już zawsze będzie dla mnie miejsce szczególne :) A to dlatego, że wjechaliśmy sobie windą na górny punkt widokowy, a mój kochany chłopiec nagle... wyciągnął pierścionek :))) Powiedziałam TAK :))) 

Uznał, że pomnik odkrywców, z którego rozciąga się piękny widok to idealne miejsce dla na zaręczyny z zawziętą podróżniczką :) Tak wiem, że to portugalczycy, którzy nie do końce jeszcze rozliczyli się ze swoją historią nazywają to "pomnikiem odkrywców", a amerykanie zapewne nazwali by to "pomnikiem podbić lądów dawno odkrytych", ale cóż... Oraz, że w sumie jak patrzeć z przodu pomnika i wziąć pod uwagę, że zaręczyliśmy się na górze, to wychodzi, że powiedziałam "tak" na szczycie wielkiego krzyża - co jest trochę dziwne jak na parę ateistów, ale cóż... odczarowaliśmy to miejsce! Było pięknie, świeciło słońce, chłopak był przystojny, ta piękna chwila zawsze będzie nasza :) No i mamy wymówkę, by wracać do Lizbony co rocznicę, prawda Robercie?

Jeszcze tylko wrzucę tę fotkę napisu, który mijaliśmy po drodze. Trochę to mówi o tym, że przeszłość Portugalii pozostaje nie rozliczona....

11. Klasztor Hieronimitów

fot. Tak wygląda klasztor, gdy się do niego nie wchodzi...

Nie zdążyliśmy wejść do środka, więc widziałam tylko z zewnątrz - miał się czym pochwalić. Szczerze mówiąc to nawet nie to, że nie zdążyliśmy bo tą godzinę dało się jeszcze wycisnąć, ale już nam nogi odpadały, więc brak sił wygrał z podróżniczą ambicją. Szkoda, bo nasz portugalski kolega właśnie klasztor Hieronimitów wskazał jako swój ulubiony zabytek w Lizbonie. Może kolejnym razem. Na rocznicę :)

12. Ciasteczka z Belem

fot. Wnętrze cukierni serwującej oryginalne ciasteczka.

Tego nie mogliśmy ominąć choćby nogi odmówiły posłuszeństwa, bo prowadziły nas brzuchy, który domagały się cukru i mówiły skręć tutaj! Zaraz obok klasztoru znajduje się cukiernia, która jest jedynym miejscem na świecie sprzedającym ciasteczka z Belem według oryginalnej receptury. Podobno kolejki są po horyzont, ale my kupiliśmy praktycznie od ręki (pofuksiło nam się, bo zaraz za nami weszła cała wycieczka japończyków). Są wyborne i palce będziecie lizać :) Nam smakowały bardziej niż podobne z wyglądu i wszędobylskie w Lizbonie ciacha Pastéis de nata. Obstawiam, że te są robione bardziej domowo i po prostu mają mniej konserwantów.



13. Pokaz świateł w ruinach klasztoru Karmelitów 

fot. Ruiny klasztoru Karmelitów.

- na koniec dnia, gdy już robiło się ciemno dotłukliśmy się z powrotem do centrum i planowaliśmy odpocząć z barze, który znajduje się na dachu i ma piękny widok na miasto, windę świętej Justyny i... jakby tego było mało przylega do ruin średniowiecznego kościoła, ale... po drodze zatrzymała nas reklama LED, prezentująca pokaz świetlny w ruinach, tego właśnie kościoła. Byliśmy już na miejscu, pokaz zaczynał się za pięć minut (o godzinie 21ej), a bileter, który już bardzo chciał iść do domu powiedział mrugając okiem, że wyglądamy mu na studentów. Świat chciał byśmy tam poszli, więc pozwoliliśmy mu decydować. Było to najlepsza decyzja tego dnia, poza powiedzeniem TAK (mam nadzieję :). Pokaz jest w językach angielskim i portugalskim i przeprowadza was krok po kroku przez historię Lizbony, oraz tego nieszczęsnego budynku, który najpierw padł ofiarą trzęsienia ziemi, potem pożaru, a na końcu tsunami. Serio :) Mapping na murach odbudowuje kościół na waszych oczach, pożar trawi wnętrze i tak dalej. Do tego możecie pooglądać emocje, które przeżywa miasto oddane przez tańczącą panią... tego elementu mogłoby nie być :D trochę trąci myszką, ale całościowo pokaz jest warty poświęconego mu czasu. Nogi też wreszcie odpoczną :) wszyscy siedzą na podłodze. A, weźcie sobie coś miękkiego by nie siedzieć na kamieniach.

14. Topo Chiado - bar na dachu

fot. Padnięci po całym dniu zwiedzania czekamy na jedzonko.

zasłużona nagroda po niezwykle intensywnym dniu. Widok rozciąga się na całe miasto, a Elevador de Santa Justa widzicie lepiej niż ludzie, którzy kupili na nią bilety :) Bar jest wielki i nawet w sezonie nie jest trudno, by znaleźć tutaj stolik (lub leżak!), ale warto zrobić sobie rezerwację przez stronę the Fork. Dostaniecie wtedy 30% zniżki na jedzenie. 
fot. Jak widać w czerwcu rezerwacja nie była potrzebna... 

Nie jest to może wykwintna restauracja, ale mają wyśmienite i tłuste tosty z mięsem i serem (spaliliśmy milion kalorii - należało nam się), sałatki, tapasy i zielone wino - tradycyjne i miejscowe :)

Jest już noc. My padliśmy ze zmęczenia, a Lizbona dopiero budziła się do życia. Nasz kolega Jose, mówi, że on zwykle chodzi na kolację po 21ej, gdy turyści już sobie pójdą :) Co druga knajpa zachęca do wybrania się na koncert tradycyjnej muzyki Fado. Jeśli macie siły, jeszcze dużo przed wami :)

Tutaj jest ogólna mapka całej naszej trasy:



Na koniec mała polecajka miejsca z przepysznym śniadaniem. Mieliśmy tylko jeden dzień na zwiedzanie Lizbony, ale trzy poranki, by zjeść tu śniadanie (po śniadaniu drugiego dnia pojechaliśmy do Sintry, trzeciego do Beja'y) i wszystkie te posiłki jedliśmy w wyśmienitym Charlie. Tosty z awokado i jajkami po benedyktyńsku są obowiązkową częścią dnia, choćbyśmy się mieli, nie wiadomo gdzie, spóźnić :)


Copyright © Podróże z Wrocławia , Blogger